sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 6

Haymitch:

Effie się nie odzywa, co mnie trochę dziwi. Byłem pewny, że nie wytrzyma dnia, wróci i będzie mnie nadal próbować nawracać. Ona jednak nie dość, że się nie pokazuje, to jeszcze zupełnie wykluczyłam mnie z organizacji imprezy. Peeta i Katniss też się nie odzywają. Pewnie Effie im o wszystkim powiedziała, a oni wzięli jej stronę.
I bardzo dobrze.
Na co oni komu? Tylko ględzą i próbują na siłę mnie zmienić. Zwłaszcza ta mała, różowowłosa kobieta. Nie potrzebuję ich. Wystarczy, że mam bimber. 
 Kolejny dzień cały spędzam w salonie. Leże na kanapie, już całkowicie pijany, ale nadal piję i oglądam telewizję. Leci jakiś stary serial. W zasadzie go nie rozumiem, ale nie chce mi się przełączać kanału. Z tego co pamiętam, jutro jest ta cała impreza. Nikt mi o niej nie przypominał, więc może nie każą mi przyjść.
I jak na złość wtedy rozbrzmiewa dzwonek. Próbuję zejść na podłogę, ale nie jestem w stanie ustać. Padam na ziemie i czekam, aż ten ktoś sam wejdzie. Drzwi się otwierają i słyszę, jak czyjeś obcasy walą w mój parkiet. Od razu w całym domu unosi się ostry zapach perfum. Effie.
Podchodzi do mnie i nie marszczy czoła, jak zwykle robi, kiedy jestem mocno pijany. Stoi tylko nade mną i czeka. Czeka. Czeka. W końcu delikatnie kopie mnie butem w udo. Wstaję i od razu muszę się czegoś złapać. Tak się jednak złożyło, że w pobliżu nie było żadnej szafy, czy czegoś wysokiego, więc w rezultacie uwieszam się na samej Effie. Wzdryga się, ale mnie nie odpycha. Ciągnie mnie do swojej dawnej sypialni. 
- Co, skarbie, stęskniłaś się za mną? - rechoczę.
Effie nie odpowiada. Stoi spokojnie, nawet nie zaszczyca mnie spojrzeniem. Usadza mnie na łóżku i wyjmuje z wielkiej siatki, której wcześniej nie zauważyłem, dwa garnitury.
- Po co mi to? Chyba nie każesz mi się w tym jutro pokazać?
Nadal milczy. To takie dziwne, patrzeć na niemą Effie Trinket. Zawsze tryska entuzjazmem, papla coś bez sensu i jest no nie taka jak teraz. Podaje mi błękitną koszulę i odwraca się. Chyba chce, żebym się przebrał, więc to robię. Ściągam swój stary, brudny, poplamiony bimbrem podkoszulek i nakładam koszulę. Effie podaje mi marynarkę. Przygląda mi się z uwagą, a później kręci głową i podaje mi inną koszulę, tym razem białą. Znów się odwraca. Tym razem strój się jej podoba. Wyciąga rękę, żebym jej go oddał. Przebieram się w swój podkoszulek.
- Coś się stało, Effie? Straciłaś głos?
Nie reaguje. Po prostu bierze ode mnie ubranie i kładzie je na półce.
- Jutro o osiemnastej masz być w tym przy pałacu sprawiedliwości.
- O mój Boże! - wołam z zachwytem. - Cudowne uzdrowienie!
Effie wychodzi, rzucając jeszcze:
- Nie spóźnij się.
Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Musi być na mnie naprawdę wściekła.
Chyba że to jej nowy sposób. Udaje, że jej na mnie nie zależy, chcąc, żebym się przestraszył. Pewnie uknuła to z Peetą i Katniss. Myśli, że przestanę pić, żeby wszystko było jak dawnej. Wybucham śmiechem.
-Effie! - wołam za nią.
Odwraca się.
- Myślisz, że przestanę pić, żeby znów wkupić się w twoje łaski. Dlatego mnie tak traktujesz? No przyznaj się. Sprytnie to wymyśliłaś, ale mnie nie złamiesz. Nigdy.
Effie przewraca oczami:
- Nie wszystko kręci się wokół ciebie. Przemyśl to.
Zostawia mnie, zaskoczonego jej ostatnimi słowami. Udaje, myślę. Chce mnie nawrócić, ale się do tego nie przyzna. Jest sprytniejsza niż myślałem, Dużo sprytniejsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz