środa, 25 grudnia 2013

Rozdział 1

Haymitch:

- Naprawdę nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - odzywa się cicho Peeta, zerkając ukradkiem na Katniss. Sam też się zastanawiam, czy powinniśmy na to pozwolić. Szczególnie ze względu na nią. Przecież to także rocznica śmierci Prim, na pewno nie chce jej spędzić, na ogromnej imprezie z okazji trzeciej rocznicy Wyzwolenia. Jeśli byłaby ona w innym dystrykcie, a nawet w samej stolicy, moglibyśmy udawać, że coś nam wypadło i nie przyjechać. Ale teraz jak na złość proszą, a nawet każą nam, aby ta cała cholerna impreza odbyła się tutaj, w Dwunastce. Biorę do ręki butelkę bimbru, która nadal stoi na stole. Wczoraj nie zdążyłem jej skończyć. Wypijam ogromnym łyk. Katniss przewraca oczami, ale nic sobie z tego nie robię.
- Też tak myślę - mówi Kotna, próbując ukryć prawdziwe emocje, które nią szarpią. - Ale Plutharch się uparł. Nie da rady go przekonać.
Kiedy wychodzą z mojego domu, jestem tak wściekły, że muszę sięgnąć po kolejną butelkę. Czy oni nie mogą dać spokoju tej biednej dziewczynie? Wystarczająco się nacierpiała. Chciałbym jej jakoś pomóc, ale ona ma racje. Plutharch nie zmieni zdania. Wypijam porządny łyk trunku i kładę się na kanapie. Mam nadzieję, że nie wciągną mnie w całą organizację tej imprezy. Musiałbym się starać, a tego bardzo mi się nie chce. Najchętniej przesiedziałbym całe najbliższe dni w moim domu, popijając szkocką.
Butelka opróżnia się stanowczo za szybko. Muszę wstać i poszukać kolejnej, co trochę trwa. Z każdą przeszukaną szafką staję się jeszcze bardziej rozwścieczony, a pomóc mogą tylko kolejne promile. Wreszcie odnajduję kilka butelek bimbru, układam je starannie przy kanapie i zaczynam pić.
Alkohol krążący w mojej krwi trochę uspokaja. Leżę sobie w prawie błogiej nieświadomości przez wiele godzin. Na dworze robi się całkowicie ciemno i za chwilę będę musiał zasnąć. Unoszę głowę, rozglądając się za swoim nożem, kiedy słyszę ciche pukanie do drzwi.
Kto, do cholery, śmie przychodzić tutaj tak późno?
Nie wstaję z kanapy. Jeśli nie otworzę to najprawdopodobniej sobie pójdzie. Wystarczy tylko poczekać.
Myliłem się. Pukanie się nasila, a kiedy mija już naprawdę sporo czasu, słyszę delikatny, aczkolwiek stanowczy, kobiecy głos:
- Haymitch, zostaw tę przeklętą wódkę i otwórz mi drzwi. Natychmiast!
Ledwo jestem w stanie wstać z kanapy, a co dopiero przebyć taki kawał drogi, jaki dzieli mnie od drzwi. Dzielnie jednak pokonuję dystans i otwieram niespodziewanemu gościu.
W progu stoi maleńka kobieta, w różowej peruce na głowie. Ubrana w ciemną garsonkę w iście kapitoliańskim stylu i z ogromem makijażu na twarzy.
Przede mną stoi Effie Trinket.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz