sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 6

Haymitch:

Effie się nie odzywa, co mnie trochę dziwi. Byłem pewny, że nie wytrzyma dnia, wróci i będzie mnie nadal próbować nawracać. Ona jednak nie dość, że się nie pokazuje, to jeszcze zupełnie wykluczyłam mnie z organizacji imprezy. Peeta i Katniss też się nie odzywają. Pewnie Effie im o wszystkim powiedziała, a oni wzięli jej stronę.
I bardzo dobrze.
Na co oni komu? Tylko ględzą i próbują na siłę mnie zmienić. Zwłaszcza ta mała, różowowłosa kobieta. Nie potrzebuję ich. Wystarczy, że mam bimber. 
 Kolejny dzień cały spędzam w salonie. Leże na kanapie, już całkowicie pijany, ale nadal piję i oglądam telewizję. Leci jakiś stary serial. W zasadzie go nie rozumiem, ale nie chce mi się przełączać kanału. Z tego co pamiętam, jutro jest ta cała impreza. Nikt mi o niej nie przypominał, więc może nie każą mi przyjść.
I jak na złość wtedy rozbrzmiewa dzwonek. Próbuję zejść na podłogę, ale nie jestem w stanie ustać. Padam na ziemie i czekam, aż ten ktoś sam wejdzie. Drzwi się otwierają i słyszę, jak czyjeś obcasy walą w mój parkiet. Od razu w całym domu unosi się ostry zapach perfum. Effie.
Podchodzi do mnie i nie marszczy czoła, jak zwykle robi, kiedy jestem mocno pijany. Stoi tylko nade mną i czeka. Czeka. Czeka. W końcu delikatnie kopie mnie butem w udo. Wstaję i od razu muszę się czegoś złapać. Tak się jednak złożyło, że w pobliżu nie było żadnej szafy, czy czegoś wysokiego, więc w rezultacie uwieszam się na samej Effie. Wzdryga się, ale mnie nie odpycha. Ciągnie mnie do swojej dawnej sypialni. 
- Co, skarbie, stęskniłaś się za mną? - rechoczę.
Effie nie odpowiada. Stoi spokojnie, nawet nie zaszczyca mnie spojrzeniem. Usadza mnie na łóżku i wyjmuje z wielkiej siatki, której wcześniej nie zauważyłem, dwa garnitury.
- Po co mi to? Chyba nie każesz mi się w tym jutro pokazać?
Nadal milczy. To takie dziwne, patrzeć na niemą Effie Trinket. Zawsze tryska entuzjazmem, papla coś bez sensu i jest no nie taka jak teraz. Podaje mi błękitną koszulę i odwraca się. Chyba chce, żebym się przebrał, więc to robię. Ściągam swój stary, brudny, poplamiony bimbrem podkoszulek i nakładam koszulę. Effie podaje mi marynarkę. Przygląda mi się z uwagą, a później kręci głową i podaje mi inną koszulę, tym razem białą. Znów się odwraca. Tym razem strój się jej podoba. Wyciąga rękę, żebym jej go oddał. Przebieram się w swój podkoszulek.
- Coś się stało, Effie? Straciłaś głos?
Nie reaguje. Po prostu bierze ode mnie ubranie i kładzie je na półce.
- Jutro o osiemnastej masz być w tym przy pałacu sprawiedliwości.
- O mój Boże! - wołam z zachwytem. - Cudowne uzdrowienie!
Effie wychodzi, rzucając jeszcze:
- Nie spóźnij się.
Jeszcze nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Musi być na mnie naprawdę wściekła.
Chyba że to jej nowy sposób. Udaje, że jej na mnie nie zależy, chcąc, żebym się przestraszył. Pewnie uknuła to z Peetą i Katniss. Myśli, że przestanę pić, żeby wszystko było jak dawnej. Wybucham śmiechem.
-Effie! - wołam za nią.
Odwraca się.
- Myślisz, że przestanę pić, żeby znów wkupić się w twoje łaski. Dlatego mnie tak traktujesz? No przyznaj się. Sprytnie to wymyśliłaś, ale mnie nie złamiesz. Nigdy.
Effie przewraca oczami:
- Nie wszystko kręci się wokół ciebie. Przemyśl to.
Zostawia mnie, zaskoczonego jej ostatnimi słowami. Udaje, myślę. Chce mnie nawrócić, ale się do tego nie przyzna. Jest sprytniejsza niż myślałem, Dużo sprytniejsza.

piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział 5

Haymitch:

Gdzie ona do cholery schowała te butelki?
Przeszukałem pół domu i nigdzie ich nie ma. Mój organizm już tego nie wytrzymuje, po prostu muszę się napić. Ciągle mnie suszy, boli mnie głowa i jestem zdenerwowany. Czy ona musi na siłę mnie unieszczęśliwiać? Wystarczyłaby jedna butelka, żebym odżył.
Teraz Effie siedzi u Katniss i Peety, więc nie wróci prędko. Jest zbyt pochłonięta planowaniem imprezy. Mi dała dzisiaj wolne, a ja zamierzam to wykorzystać na przeszukanie domu w celu odnalezienia trunków.
Przeszukałem swój pokój, kuchnie i salon. Zabieram się do reszty pokoi, które odkąd tu mieszkam stoją puste. Oczywiście nic tam nie znajduje. Przeglądam też łazienkę. Nic.
Musiała schować to w swojej sypialni.
Niepewnym krokiem wchodzę do jej pokoju. Nie jestem pewny, czy chcę grzebać w jej rzeczach. W końcu jednak pragnienie promili bierze nade mną górę i otwieram jej szafę. W środku znajduję wiele ubrań, począwszy od eleganckich sukienek, przez spodnie i krótkie koszulki nocne, aż po bieliznę. Mój wzrok zatrzymuje się na chwilę przy tym ostatnim, ale szybko się opanowuje. Nie tego szukam. Ostrożnie przerzucam jej rzeczy, ale nie odnajduję żadnych butelek. Podchodzę do jej łóżka i zaczynam je sprawdzać. Od razu przypomina mi się nasza rozmowa sprzed kilku dniu. Odganiam od siebie tę myśli i szukam dalej. Oczywiście nic nie ma.
Pół godziny później zrezygnowany siedzę na jej dywanie. Nie mam pojęcia, gdzie jeszcze mogłaby je schować. Przecież już wszędzie sprawdziłem! Czuję, że jeśli za chwilę czegoś nie wypiję, to wyschnę. Potrzebuję czegokolwiek mocniejszego.
I nagle mój wzrok pada na małą walizkę leżącą za szafką. Budzi się we mnie nadzieja. Czyżby Effie schowała mój alkohol właśnie tam.
Zrywam się z podłogi i otwieram walizkę. Bingo! Kilka butelek bimbru spoczywa w niej sobie spokojnie. Mam ochotę skakać ze szczęścia. Biorę wszystkie i uciekam do swojej sypialni.
Już zapomniałem, jak to jest, kiedy alkohol krąży po moim ciele. Czuję, że znów mogę żyć. Wypijam łyk po łyku, a po każdym następnym jestem bardziej szczęśliwy. 

Effie:

- Masz rację, Peeta, to doskonały pomysł - oznajmiam. Siedzimy w ich mieszkaniu i dyskutujemy o menu na przyjęcie. Katniss mało się odzywa, ale nie mam jej tego za złe. Na pewno myśli teraz o swojej siostrze Prim.
- I może na końcu damy trzywarstwowy tort? Mogę upiec.
- Wspaniały pomysł. Dobrze więc, menu mamy już załatwione. Trzeba jeszcze tylko potwierdzić kilka zaproszeń. Katniss, mogłabyś się tym zająć?
Dziewczyna kiwa głową. Może to na chwilę oderwie ją od pochmurnych myśli.
- Effie, możesz mi powiedzieć, dlaczego nie ma z nami Haymitcha? - pyta Peeta.
- Dałam mu dzień wolnego. Ostatnio naprawdę ciężko pracował, to znaczy ciężko jak na niego, więc pomyślałam, że należy mu się ten jeden dzień.
- Swoją drogą, nie wiem jak ci się udało go do tego wszystkiego zmusić. A właśnie, jak ci się z nim mieszka? Bo jeżeli masz jakikolwiek problem, zawsze możesz się do nas przenieść. Wszyscy wiemy, jaki jest Haymitch.
- Sama się dziwię, ale czuję się tam naprawdę dobrze. Na początku sama się martwiłam, że nie wytrzymam z jego gburowatością i sarkazmem. Ale jest dużo lepiej, odkąd nie pije. 
- Mam nadzieję - odzywa się Katniss. - że tym razem długo wytrzyma. Jednak znając Haymitch szanse są naprawdę małe.
Tak bardzo chcę, żeby się myliła. Ciągle myślę o tej rozmowie kilka dni temu u mnie w pokoju. Był taki szczery... Takiego mogłabym go nawet lubić. 
- Dobrze, jutro ostatnie poprawki, później zastanowimy się nad strojami, a w sobotę nasz wielki, wielki dzień!
Wychodzę z ich mieszkania i kieruję się do domu Haymitch. Zaskakuje mnie całkowita cisza, jaką tam zastaję. Myślę, że pewnie wyszedł się przejść, więc nie przejmując się, idę do swojej sypialni. Kiedy już wchodzę do środka, dochodzi mnie odgłos tłuczonego szkła. Dochodzi z pokoju Haymitcha. Szybko się tam kieruję.
Leży na podłodze obok stłuczonego szkła. W ręku trzyma butelkę bimbru. Jest kompletnie pijany.
- Co ty wyprawiasz?! - wrzeszczę.
Haymitch zerka na mnie, a na jego twarzy pojawia się ten znienawidzony przeze mnie sarkastyczny uśmieszek.
- A co myślałaś, skarbie? Że ich nigdy nie znajdę? Że będę sobie abstynentem, bo ty tak chcesz? Za kogo ty się uważasz, że włazisz w moje życie i całkowicie je zmieniasz?
Jego słowa mnie ranią. Zwłaszcza, że ostatnio zaczęliśmy się dogadywać. Nie chcę jednak tego po sobie pokazać, więc szybko angażuję się w tę kłótnię.
- Grzebałeś w moim pokoju?!
- A jak inaczej miałbym to znaleźć, skarbie? - rechocze. - Masz śliczną bieliznę.
Przesadza. Jestem na niego tak wściekła, że najchętniej rzucałabym w niego wszystkim po kolei. A on leży na tej podłodze zupełnie niewzruszony i się śmieje. Jego obrzydliwy rechot doprowadza mnie do szału. 
- A ja myślałam, że się zmieniłeś...
- NIE CHCĘ się zmieniać, zrozum to! Dobrze mi być taki gburowatym pijakiem! Pogódź się z tym, albo po prostu odejdź z mojego życia. 
Ma rację. Muszę odejść z jego życia, zaczynając od odejścia z tego domu. Wybiegam z pokoju, słysząc za sobą jego głos:
- Zostań Effie! Napij się ze mną!

Rodział 4

Effie:

- Błagam cię, tylko jedna butelka!
Przez pierwsze kilka sekund jestem pewna, że to w moim śnie. Ale dlaczego strażnik w więzieniu prosi mnie o jakąś butelkę? W końcu zdaję sobie sprawę, że to Haymitch. Otwieram zaspane oczy i patrzę na niego. Stoi w szlafroku przed moim łóżkiem. Marszczę czoło.
- Co ty tu robisz?
- Jedna, najmniejsza butelka. Proszę. Nie dam rady zasnąć bez alkoholu.
- W ogóle mnie to nie obchodzi. Kiedy nie pijesz, łatwiej się z tobą dogadać. Jesteś nawet użyteczny.
Haymitch prycha. Mam dziwne wrażenie, że się mi uważnie przygląda. Oczywiście jestem tylko w krótkiej koszuli nocnej, nie mam na sobie peruki ani makijażu. Niechętnie się przyznam, że teraz  czuję się o wiele lepiej. Czuję, że makijaż jest dla mnie za ciężki, że ubrania mnie uwierają, a peruka ciągle mnie ugniata. Wolałabym już tego wszystkiego nie nosić, ale przecież nie mogę tak nagle przestać dbać o wygląd. Jestem Effie Trinket a to zobowiązuje.
Haymitch ciągle na mnie patrzy, a jego wzrok stanowczo za często zatrzymuje się o okolicy mojego biustu. Automatycznie podciągam wyżej kołdrę.
- Nie zasnę bez bimbru! - warczy. Jest  mocno zdenerwowany, ale ja nie mam zamiaru dać za wygraną. Naprawdę staje się lepszy odkąd nie pije. Co prawda nadal jest gburowaty i sarkastyczny, ale czasami nawet udaje mi się go zmusić do zrobienia czegoś pożytecznego.
- Dlaczego on jest ci tak bardzo potrzebny?
- Po prostu. Dzięki niemu nie myślę o tym wszystkim - jego głos przestaje być oschły, kiedy to mówi. Jest szczery, co mnie trochę zadziwia.
Wstaję z łóżka, próbując zignorować spojrzenia Haymitcha. Podchodzę do niego i delikatnie odgarniam kosmyk włosów z jego czoła. Wiem, że jest zdziwiony, moim zachowaniem. Trochę mnie to nawet śmieszy.
- O czym zapomnieć?
Haymitch marszczy brwi. Przez chwile myśli, że żartuje, ale ja nadal patrzę na niego, czekając na odpowiedź.
- Chcesz... Chcesz ze mną o tym rozmawiać?
Nie wiem dlaczego się tak dziwi. Może nikt wcześniej nie chciał z nim o tym rozmawiać. Może to wszystko dusił w sobie przez te wszystkie lata i to dlatego taki jest.
Uśmiecham się delikatnie i łapię go za rękę. Jego dłoń drga i obawiam się, że się wyrwie, ale tego nie robi. Pozwala mi się poprowadzić do łóżka. Siadamy na nim.
- To o czym chcesz zapomnieć?
- Igrzyska. Makabryczne mordy. Krew. Śmierć. Zwłoki. - Jeszcze nigdy ze mną szczerze nie rozmawiał. Zawsze ukrywał się pod maską pijanego dupka. A teraz wymieniał te wszystkie rzeczy, z pustym wzrokiem utkwionym w podłogę. - I ci wszyscy trybuci, których nie zdołałem ocalić. Nie masz pojęcia, jak to...
- Naprawdę tak uważasz? - pytam i od razu tego żałuję. Nie chcę mu o wszystkim opowiadać.
Haymitch przygląda mi się uważnie, nie rozumiejąc moich słów. Mam nadzieję, że o nic nie zapyta. Że wstanie i pójdzie spać. Boję się, że będę musiała mu powiedzieć, a kiedy powiem wrócę myślami do tego wszystkiego. Już i tak wystarczy, że mi się to śni.
- Effie?
- Co? - udaję idiotkę. Może uzna, że nie warto ze mną rozmawiać, bo jestem za głupia.
- Masz o tym pojęcie?
- Przecież ja też ich straciłam. Trybutów.
Kłamstwo. Nie byłam do nich tak przywiązana, jak on. Nie odczułam jakiejś wielkiej straty, kiedy ginęli. Ale może to kupi.
- Przecież nie byłaś z nimi związana. Chodzi o coś innego.
Przeklinam w duchu jego spryt. Swoją drogą to dziwne, że nagle się o mnie martwi. Pewnie po prostu go zaciekawiłam i tyle.
- Effie?
- Dobra. Jeżeli nie pamiętasz, to po tym jak Katniss wysadziła arenę, trafiłam do więzienia. I to chyba najgorszego więzienia w całym Panem. Proszę, nie każ mi wspominać, co tam było. Nie dam rady o tym mówić.
Jest zaskoczony. Pewnie nie myśl, że martwię się czymkolwiek oprócz organizacji. Zresztą sama wiem, że robię takie pozory.
- Nie musisz nic mówić. Wyobrażam to sobie.
Nastaje  długa cisza. Nagle czuję wielką chęć przysunięcia się do niego. Sama nie wiem dlaczego. Po prostu chcę być trochę bliżej...
Przerażona własnymi myślami, odsuwam się. 
- Chyba powinieneś iść spać.
- Racja - mówi i wychodzi.

czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 3

Haymitch:

Tak jak się spodziewałem, ta kobieta wywróciła moje życie o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nie dość, że mieszka w moim domu, to jeszcze wszystko w nim zmienia. A najgorsze, że próbuje mnie zmienić. Chodzi sobie po moim życiu w tych swoich dziesięciocentymetrowych szpilkach, całkowicie zdecydowana na swoją misję. Od dwóch dni nie miałem alkoholu w ustach. Ukryła wszystkie moje butelki, a ja nie jestem w stanie ich znaleźć. Jakim cudem ta mała, niezbyt inteligentna, wymalowana Effie to zrobiła?
Każdy dzień z tą kobietą jest jeszcze większym piekłem. A muszę z nią spędzać jakieś czternaście godzin na dobę. I to na trzeźwo. W domu z nią jest ciężko, ale kiedy planujemy imprezę... To graniczy z cudem. Ta kobieta ma jakąś obsesję na punkcie dokładności. Wszystko musi być w sam raz. Obrusy muszą pasować do talerzy, talerze do sztućców, a sztućce do podłogi. Ten musi siedzieć koło tego, a tamten koło tamtego nie może.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Haymitch! Nie posadzimy Annie koło Plutharcha! Musi siedzieć gdzieś blisko wyjścia, bo ma małe dziecko. Obok niej powinna siedzieć Johanna, a na przeciwko Peeta i Katniss - taką uroczą przemową obdarowuje mnie dzisiaj po południu.
Nie wiem, dlaczego Peeta i Katniss tak dobrze się z nią dogadują. Przecież ta kobieta nie ma wszystkiego po kolei. Jest nieznośna, uparta i wszystko musi być tak jak ona chce.
Wracam z pałacu sprawiedliwości, w którym ma odbyć się przyjęcie, kiedy dochodzi już jedenasta, jestem zmęczony i marzę tylko o butelce wódki wypijanej na kanapie. Zupełnie inaczej jest z Effie. Cały czas coś papla, idzie przyspieszonym krokiem, no po prostu jest pełna energii.
- Pamiętaj, żeby się jutro nie spóźnić - mówi mi, gdy już jesteśmy w kuchni, jedząc kolację. - Nie mam zamiaru znów na ciebie czekać całą godzinę.

- Nie marudź. To i tak dużo, że wyszedłem z domu przed dziesiątą.
- Jutro wychodzimy razem. Nie będę się z tobą użerać, nie jesteś dzieckiem.
Uśmiecham się do niej kpiąco. Effie nie reaguje, przez lata nauczyła się mnie ignorować, ale wiem, że wcale to po niej nie spływa. To tylko maska. Taka rodem z Kapitolu.
- Ostatnio byłem grzeczny, Eff. Mogłabyś mi dać choć jedną butelkę...
- Nie - urywa szybko. - I nie mów na mnie Eff.

Z gracją odstawia talerz do zlewu i wychodzi na górę. Ja robię to samo, ale już nie z takim wdziękiem.
Nie mogę spać. Nie potrafię zasypiać bez promili we krwi. Odkąd nie piję cierpię na bezsenność. Drzemka dopada mnie dopiero po świcie, kiedy za chwilę muszę już wstawać, żeby nie narazić się na gniew Effie.
Przewracam się na drugi bok, wiedząc, że to będzie kolejna długa noc.


Effie:

Stoję już ubrana, uczesana i pomalowana od dwunastu minut i czterdziestu sześciu sekund, a on nadal nie wyszedł z pokoju. Zaczynam się denerwować. Ten człowiek nie ma za grosz szacunku! Czekam jeszcze chwilę, ale w końcu nie wytrzymuję i wbiegam po schodach na górę. Trochę się waham przed wejściem do jego pokoju, ale w końcu otwieram drzwi.
Śpi w samych bokserkach na łóżku. Kołdra spadła mu na podłogę, pewnie przez sen się mocno rzucał. W dłoni ściskał nóż.
Powoli podchodzę do niego. Prawą rękę delikatnie układam na jego policzku i szepcze:
- Haymitch.
Zero reakcji. Mogłam się tego spodziewać.
- Haymitch! Wstawaj!
Zrywa się na równe nogi. Patrzy na mnie, zaskoczony, a później krzyczy:

- Co ty tu, do cholery, robisz?
Kręcę głową, zniesmaczona jego słownictwem.
- Przyszłam cię obudzić. Miałeś wstać pół godziny temu!

Haymitch lustruje mnie wzrokiem, nakłada szlafrok i schodzi na dół. Rozglądam się po jego pokoju. Brudny. To jedyne co mi przychodzi na myśl. Po podłodze walają się puste butelki i ubrania. Kwiaty w oknie już dawno zwiędły, a na jego prześcieradło jest podarte, jakby ciął je nożem, co jest prawdopodobne zważywszy na to, że z nim śpi.
Nie mogę uwierzyć, że ktoś może żyć w takim bałaganie. Dla mnie jest to wręcz odrażające stać tu przez chwilę, a on tu mieszka. Obiecuję sobie, że zrobię z tym porządek.
- Jestem gotowy! - woła Haymitch bez entuzjazmu. Schodzę do niego.

środa, 25 grudnia 2013

Rozdział 2

Effie:

Wcale nie chciałam tu przyjeżdżać. Jasne, stęskniłam się za Katniss i Peetą, ale nie miałam najmniejszej ochoty spotykać się z Haymitchem. Bynajmniej nie z własnej woli stoję teraz przed jego domem, czekając, aż wpuści mnie do środka. Kiedy otwiera drzwi, od razu zauważam, że jest pijany. Po pierwsze cuchnie. Jego zapach chyba czuć na kilometr, przesiąknięty wódką i innymi alkoholami. Po drugie ledwo jest w stanie utrzymać pozycję pionową. Przewracam oczami. Nic się nie zmienił.
- Effie, co ty tutaj robisz? - pyta.
- Kazali mi pomóc wam organizować przyjęcie. Nie chciałam narzucać się Katniss i Peecie, więc pomyślałam, że zatrzymam się u ciebie.
Haymitch patrzy na mnie, jakby nie zrozumiał ani jednego słowa.
- U mnie?
- Chyba tak powiedziałam, prawda? - Naprawdę ciężko jest przy nim zachowywać się stosownie. - Masz zamiar mnie wpuścić do środka?
Haymitch przepuszcza mnie w drzwiach i chce wziąć moje walizki, ale nie pozwalam mu. Jest zbyt pijany, jeszcze by się przewrócił. Zerkam na puste butelki walające się przy kanapie. Dam sobie rękę uciąć, że wypił to wszystko dzisiaj.
- Masz jakiś wolny pokój? - pytam, a on powoli kiwa głową. Prowadzi mnie na górę do spore sypialni, gdzie zostawiam swoje walizki. Przez chwilę panuje niezręczna cisza.
- Chcesz się czegoś napić? - pyta.
- Poproszę.
Schodzimy do kuchni. Haymitch wyciąga dwie szklanki i wlewa do nich bimbru. Szczerze nie znoszę tego trunku, ale z uprzejmości biorę szklankę i upijam maleńki łyk.
- Więc... Chcesz nam pomóc?
- Muszę! Przecież wy sami nie zorganizujecie tego przyjęcia! - Nie wiem kogo chcę przekonać jego cy mnie. Po prostu potrzebuję mieć naprawdę ważny powód, żeby mieszkać z nim w domu.
- No pewnie, Effie. Będziesz mogła robić wszystko za mnie.
- Nie myśl sobie, że ci odpuszczę. potrzebujemy wszystkich, żeby wyszło doskonale. I chciałabym, żebyś na ten czas ograniczył picie.
Haymitch momentalnie się rozbudza.
- CO?
- Potrzebuję ciebie trzeźwego! Wypij sobie jeszcze trochę tego świństwa, bo od jutra się za ciebie biorę. Dobranoc - powiedziałam i wyszłam.

Haymitch:

Budzę się dość wcześnie ze względu na moje koszmary. Wczoraj chyba sporo wypiłem, bo niewiele pamiętam z poprzedniego dnia. Wiem, że wydarzyło się coś ważnego, ale nie mogę sobie przypomnieć co. Głowa boli mnie niemiłosiernie, ale po chwili się przyzwyczajam. Lata praktyki.
Wstaję z łóżka i nakładam szlafrok. Powoli schodzę na dół i kieruję się do kuchni, mając wielką ochotę na coś mocniejszego do picia. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu przy stole siedzi jakaś drobna blondynka ubrana jedynie w krótką, turkusową koszulkę nocną. Spokojnie pije kawę.
Muszę się długo zastanawiać, kim ona jest. Chyba nie upadłem jeszcze na głowę i nie zacząłem sobie spraszać dziewczyn na noc. Dopiero po chwili przypomina mi się wczorajszy wieczór.
Nie mogę uwierzyć, że to ona. Wygląda tak... normalnie. Bez tej paskudnej, różowe peruki, nieumalowana i jedynie w kusej piżamce. Jeszcze nigdy nie widziałem jej bez peruki. Jej jasne włosy mają delikatny miodowy połysk, a jej twarz jest bardzo blada.
- Effie?
Kobieta wzdryga się się i momentalnie podnosi.
- Jezu, Haymitch, nie powinieneś mnie widzieć w tym stanie! Daj mi piętnaście minut i już będę gotowa.
Odchodzi od stołu i kieruje się w stronę łazienki, ale ją zatrzymuję.
- Zostań. Przecież nie musisz się mnie wstydzić. Zresztą nie wyglądasz wcale gorzej.
Effie przygląda mi się niepewnie, ale w końcu wraca do stołu.
- Peeta przyniósł bułki - mówi. - Pracowity chłopak. Kiedy wstałam były już na stole.
Peeta codziennie przynosił mi pieczywo. Wiedział, że inaczej miałbym problem ze zrobieniem czegoś na śniadanie.
Podchodzę do jednej z szafek, chcąc wyciągnąć z niej bimber. Okazuje się jednak ona pusta.
- Mówiłam ci, że masz ograniczyć picie - odzywa się spokojnie Effie.
- Co ty z tym zrobiłaś?
Czuję, że zaraz się na nią rzucę. Nikt nie ma prawa dotykać bez mojej zgody mojego alkoholu. A już tym bardziej go wyrzucać.
- Spokojnie, na razie tylko go schowałam. Bądź grzeczny, to wszystko odzyskasz.
Jakim cudem ta mała kobieta mogła mnie tak przechytrzyć?
- A co jeśli nie będę grzeczny - warczę.
- Pożegnasz się ze swoim bimbrem. Więc lepiej rób co ci każę, bo czeka nas wiele roboty.

Rozdział 1

Haymitch:

- Naprawdę nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - odzywa się cicho Peeta, zerkając ukradkiem na Katniss. Sam też się zastanawiam, czy powinniśmy na to pozwolić. Szczególnie ze względu na nią. Przecież to także rocznica śmierci Prim, na pewno nie chce jej spędzić, na ogromnej imprezie z okazji trzeciej rocznicy Wyzwolenia. Jeśli byłaby ona w innym dystrykcie, a nawet w samej stolicy, moglibyśmy udawać, że coś nam wypadło i nie przyjechać. Ale teraz jak na złość proszą, a nawet każą nam, aby ta cała cholerna impreza odbyła się tutaj, w Dwunastce. Biorę do ręki butelkę bimbru, która nadal stoi na stole. Wczoraj nie zdążyłem jej skończyć. Wypijam ogromnym łyk. Katniss przewraca oczami, ale nic sobie z tego nie robię.
- Też tak myślę - mówi Kotna, próbując ukryć prawdziwe emocje, które nią szarpią. - Ale Plutharch się uparł. Nie da rady go przekonać.
Kiedy wychodzą z mojego domu, jestem tak wściekły, że muszę sięgnąć po kolejną butelkę. Czy oni nie mogą dać spokoju tej biednej dziewczynie? Wystarczająco się nacierpiała. Chciałbym jej jakoś pomóc, ale ona ma racje. Plutharch nie zmieni zdania. Wypijam porządny łyk trunku i kładę się na kanapie. Mam nadzieję, że nie wciągną mnie w całą organizację tej imprezy. Musiałbym się starać, a tego bardzo mi się nie chce. Najchętniej przesiedziałbym całe najbliższe dni w moim domu, popijając szkocką.
Butelka opróżnia się stanowczo za szybko. Muszę wstać i poszukać kolejnej, co trochę trwa. Z każdą przeszukaną szafką staję się jeszcze bardziej rozwścieczony, a pomóc mogą tylko kolejne promile. Wreszcie odnajduję kilka butelek bimbru, układam je starannie przy kanapie i zaczynam pić.
Alkohol krążący w mojej krwi trochę uspokaja. Leżę sobie w prawie błogiej nieświadomości przez wiele godzin. Na dworze robi się całkowicie ciemno i za chwilę będę musiał zasnąć. Unoszę głowę, rozglądając się za swoim nożem, kiedy słyszę ciche pukanie do drzwi.
Kto, do cholery, śmie przychodzić tutaj tak późno?
Nie wstaję z kanapy. Jeśli nie otworzę to najprawdopodobniej sobie pójdzie. Wystarczy tylko poczekać.
Myliłem się. Pukanie się nasila, a kiedy mija już naprawdę sporo czasu, słyszę delikatny, aczkolwiek stanowczy, kobiecy głos:
- Haymitch, zostaw tę przeklętą wódkę i otwórz mi drzwi. Natychmiast!
Ledwo jestem w stanie wstać z kanapy, a co dopiero przebyć taki kawał drogi, jaki dzieli mnie od drzwi. Dzielnie jednak pokonuję dystans i otwieram niespodziewanemu gościu.
W progu stoi maleńka kobieta, w różowej peruce na głowie. Ubrana w ciemną garsonkę w iście kapitoliańskim stylu i z ogromem makijażu na twarzy.
Przede mną stoi Effie Trinket.

Prolog

Effie:

Pierwszy raz zobaczyłam go, kiedy mój tato zabrał mnie na paradę trybutów. Miałam dopiero piętnaście lat, ale już wtedy byłam prawdziwym Kapitolińczykim. Swoje naturalne jasne loki ukrywałam pod różową peruką, na twarzy miałam tonę makijażu, a ubrana byłam w wieczorową, różową sukienkę z jedwabiu. Stanęliśmy w pierwszym rzędzie, więc miałam bardzo dobre widoki na wszystkich trybutów. Patrzyłam na pary nastolatków mniej więcej w moim wieku. I nagle dostrzegłam ostatni rydwan, a na nim dwójkę okropnie ubranych uczestników. Chłopak jednak miał w sobie coś takiego, że nie mogłam oderwać od niego wzroku. Miał ciemne, kręcone włosy, był wysoki i wydawał się bardzo silny. Nagle jego wzrok padł prosto na mnie. Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie, a w jego szarych oczach pojawiło się niebezpieczne błyszczenie.
Ugięły się pode mną kolana. Musi wygrać, to jedyna myśl, która przyszła mi do głowy. Później dowiedziałam się, że nazywa się Haymitch Abernathy.
- To kto ma wygrać, Effie? - spytał mój ojciec podczas kolacji dzień przed odesłaniem trybutów na arenę.
- Ten z Dwunastki. Haymitch.
- Z Dwunastki? - zdziwił się. Dwunasty dystrykt jest najbiedniejszy ze wszystkich, a trybuci z niego prawie nigdy nie wygrali. Ja jednak kiwnęłam głową. - Dobrze, słońce, jeżeli tego chcesz.
I rzeczywiście Haymitch wygrał. Następnie co roku przyjeżdżał do Kapitolu jako mentor. Nie miałam jednak okazji, żeby go poznać, aż do momentu kiedy zaproponowano mi pracę przy Dożynkach. Miałam losować imiona trybutów. Kazali mi wybrać dystrykt, a ja bez wahania wybrałam Dwunastkę.
Później tego żałowałam.
Nie jest łatwo patrzeć, jak osoba, w której się podkochiwałaś stacza się na samo dno. Tak się właśnie z nim stało. Zaczął pić. I to w ogromnych ilościach. Stał się gburowatym, sarkastycznym, nieznośnym dupkiem. Z roku na rok coraz mniej mi się podobał, a coraz bardziej mnie odrażał. Powoli zaczęłam nim gardzić. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. Naprawdę się starałam, aby zmienili mi dystrykt, ale bezskutecznie. Musiałam spędzić z nim naprawdę wiele lat, patrząc jak z przystojnego chłopca stał się obrzydliwym pijakiem.
Aż do wybuchu powstania. Powstanie zmieniło wszystko.