czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 3

Haymitch:

Tak jak się spodziewałem, ta kobieta wywróciła moje życie o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nie dość, że mieszka w moim domu, to jeszcze wszystko w nim zmienia. A najgorsze, że próbuje mnie zmienić. Chodzi sobie po moim życiu w tych swoich dziesięciocentymetrowych szpilkach, całkowicie zdecydowana na swoją misję. Od dwóch dni nie miałem alkoholu w ustach. Ukryła wszystkie moje butelki, a ja nie jestem w stanie ich znaleźć. Jakim cudem ta mała, niezbyt inteligentna, wymalowana Effie to zrobiła?
Każdy dzień z tą kobietą jest jeszcze większym piekłem. A muszę z nią spędzać jakieś czternaście godzin na dobę. I to na trzeźwo. W domu z nią jest ciężko, ale kiedy planujemy imprezę... To graniczy z cudem. Ta kobieta ma jakąś obsesję na punkcie dokładności. Wszystko musi być w sam raz. Obrusy muszą pasować do talerzy, talerze do sztućców, a sztućce do podłogi. Ten musi siedzieć koło tego, a tamten koło tamtego nie może.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Haymitch! Nie posadzimy Annie koło Plutharcha! Musi siedzieć gdzieś blisko wyjścia, bo ma małe dziecko. Obok niej powinna siedzieć Johanna, a na przeciwko Peeta i Katniss - taką uroczą przemową obdarowuje mnie dzisiaj po południu.
Nie wiem, dlaczego Peeta i Katniss tak dobrze się z nią dogadują. Przecież ta kobieta nie ma wszystkiego po kolei. Jest nieznośna, uparta i wszystko musi być tak jak ona chce.
Wracam z pałacu sprawiedliwości, w którym ma odbyć się przyjęcie, kiedy dochodzi już jedenasta, jestem zmęczony i marzę tylko o butelce wódki wypijanej na kanapie. Zupełnie inaczej jest z Effie. Cały czas coś papla, idzie przyspieszonym krokiem, no po prostu jest pełna energii.
- Pamiętaj, żeby się jutro nie spóźnić - mówi mi, gdy już jesteśmy w kuchni, jedząc kolację. - Nie mam zamiaru znów na ciebie czekać całą godzinę.

- Nie marudź. To i tak dużo, że wyszedłem z domu przed dziesiątą.
- Jutro wychodzimy razem. Nie będę się z tobą użerać, nie jesteś dzieckiem.
Uśmiecham się do niej kpiąco. Effie nie reaguje, przez lata nauczyła się mnie ignorować, ale wiem, że wcale to po niej nie spływa. To tylko maska. Taka rodem z Kapitolu.
- Ostatnio byłem grzeczny, Eff. Mogłabyś mi dać choć jedną butelkę...
- Nie - urywa szybko. - I nie mów na mnie Eff.

Z gracją odstawia talerz do zlewu i wychodzi na górę. Ja robię to samo, ale już nie z takim wdziękiem.
Nie mogę spać. Nie potrafię zasypiać bez promili we krwi. Odkąd nie piję cierpię na bezsenność. Drzemka dopada mnie dopiero po świcie, kiedy za chwilę muszę już wstawać, żeby nie narazić się na gniew Effie.
Przewracam się na drugi bok, wiedząc, że to będzie kolejna długa noc.


Effie:

Stoję już ubrana, uczesana i pomalowana od dwunastu minut i czterdziestu sześciu sekund, a on nadal nie wyszedł z pokoju. Zaczynam się denerwować. Ten człowiek nie ma za grosz szacunku! Czekam jeszcze chwilę, ale w końcu nie wytrzymuję i wbiegam po schodach na górę. Trochę się waham przed wejściem do jego pokoju, ale w końcu otwieram drzwi.
Śpi w samych bokserkach na łóżku. Kołdra spadła mu na podłogę, pewnie przez sen się mocno rzucał. W dłoni ściskał nóż.
Powoli podchodzę do niego. Prawą rękę delikatnie układam na jego policzku i szepcze:
- Haymitch.
Zero reakcji. Mogłam się tego spodziewać.
- Haymitch! Wstawaj!
Zrywa się na równe nogi. Patrzy na mnie, zaskoczony, a później krzyczy:

- Co ty tu, do cholery, robisz?
Kręcę głową, zniesmaczona jego słownictwem.
- Przyszłam cię obudzić. Miałeś wstać pół godziny temu!

Haymitch lustruje mnie wzrokiem, nakłada szlafrok i schodzi na dół. Rozglądam się po jego pokoju. Brudny. To jedyne co mi przychodzi na myśl. Po podłodze walają się puste butelki i ubrania. Kwiaty w oknie już dawno zwiędły, a na jego prześcieradło jest podarte, jakby ciął je nożem, co jest prawdopodobne zważywszy na to, że z nim śpi.
Nie mogę uwierzyć, że ktoś może żyć w takim bałaganie. Dla mnie jest to wręcz odrażające stać tu przez chwilę, a on tu mieszka. Obiecuję sobie, że zrobię z tym porządek.
- Jestem gotowy! - woła Haymitch bez entuzjazmu. Schodzę do niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz